W poprzednim artykule starałem się przybliżyć temat toksycznych substancji
zawartych w każdej roślinie na tej planecie. Warto abyś zapoznał się z tamtą
publikacją zanim przejdziemy do rozważań jakie warzywa są dla człowieka bardziej
odpowiednie – surowe czy może jednak gotowane? Dziś postaram się choć trochę przybliżyć
odpowiedź na to pytanie. Temat nie
jest trudny, ale bardzo zależny od indywidualnych cech ciała danej osoby oraz
aktualnej sytuacji w jej organizmie (nasze ciało ciągle się zmienia więc my też
powinniśmy dopasowywać do tego swoje działania) i dlatego nie znajdziemy tu jednoznacznych rozwiązań. Już w artykułach
dotyczących Ajurwedy powiedzieliśmy sobie, że dla człowieka o konstytucji ciała
Vata dieta powinna składać się w większości z gotowanych potraw. Z kolei typ
Pitta może pozwolić sobie na więcej surowego, ale czy to znaczy, że jeśli mamy
ciało z przewagą tej doszy, to czy możemy zostać Witarianinem (osoba jedząca
tylko surowe pokarmy)? Postarajmy się rozszyfrować tą zagadkę. A więc poznajmy
kolejną zasadę żywieniową dotyczącą tego w jakiej formie jeść warzywa – surowej
czy gotowanej…?
15.
Jedz w odpowiedniej dla siebie proporcji warzywa surowe i gotowane.
Zasada może zabrzmiała dość enigmatycznie,
ale niestety nie mam dla Ciebie
jednoznacznej instrukcji jak obchodzić się z warzywami. Tak jak napisałem we
wstępie nasze ciała różnią się znacznie i nawet jeśli jednej osobie surowa
dieta uratowała życie, to nie
oznacza, że dla innej będzie ona odpowiednia. Idąc dalej nawet osoba będąca już
dłuższy czas na surowej diecie i czująca się na niej wyśmienicie może nagle poczuć
spadek formy, który ciężko jej będzie powiązać z surową dietą. Zanim zaczniemy
pogłębiać temat muszę Ci zdradzić, że moje zdanie na temat obróbki żywienia w
ciągu ostatnich lat zmieniało się i to dość znacznie. Przez pewien czas
uważałem, że surowe jedzenie jest zdecydowanie lepsze od gotowanego i w mojej
diecie dominowała surowizna. Muszę przyznać, że czułem się wtedy bardzo dobrze
i miałem wrażenie wzmożonej energii w swoim ciele. Jednak dziś moje zdanie na
ten temat mocno się zmieniło i teraz na moim talerzu gości więcej gotowanych
warzyw (mimo, iż mam w sobie przewagę doszy Pitta). Jednak najciekawsze w tym
wszystkim jest to, że mimo iż dziś uważam, że dużą część warzyw powinniśmy
gotować, to moje poprzednie przygody z surowym pożywieniem wpłynęły na moje
ciało pozytywnie. Zaskakujące? A może wcale nie, tylko trudniejsze do zrozumienia ale niepozbawione sensu.
Jak pisałem w publikacji dotyczącej
toksycznych roślin warzywa, które dziś spożywamy nie mają wiele wspólnego z naszym naturalnym pożywieniem. Idąc
jakimkolwiek lasem ciężko spotkać kalafiory, brokuły czy ziemniaki. Z całą odpowiedzialnością
możemy powiedzieć, że żywność z naszego warzywniaka została stworzona i
zaadaptowana do jedzenia przez człowieka, a nie przez Naturę. Stąd szybko i
łatwo zbić argumenty mówiące, że jedzenie w naturalnej (czytaj surowej) postaci
jest dla nas lepsze. Zdaje sobie sprawę z asów jakie mają zwolennicy surowego
pożywienia. Surowe jedzenie jest o wiele bogatsze w witaminy i w łatwo
przyswajalne składniki mineralne. Jest też pełne życiodajnych enzymów i pewnie
tysiąca innych fito związków, których nawet nie znamy. Poza tym, żadne zwierzę poza nami nie gotuje sobie żywności. Mówiąc wprost i w dużym skrócie gotując
pożywienie niszczymy jego pierwotną formę i
nie jemy już naturalnych warzyw czy owoców. Jednak w mojej ocenie w tym
wszystkim jest jeden haczyk. Mianowicie pokarmy jedzone przez zwolenników
surowej żywności wcale nie są naszym
naturalnym pożywieniem. Warzywa korzeniowe takie jak marchew, buraki, ziemniaki,
strączki itp. zostały dodane do naszej diety po opuszczeniu lasów tropikalnych.
Wcześniej co prawda jedliśmy surowe jedzenie, ale były to przede wszystkim
owoce, trochę orzechów i liści. Poza tym nawet jeśli uznalibyśmy, że rośliny z
naszej kuchni są naturalne dla naszego ciała, to jedzenie ich w dużej ilości
raczej nie. W naturze ciężko byłoby nam zjeść takie ilości pokarmu jakie my
jemy każdego dnia. Nawet gdybyśmy spędzali całe dnie na poszukiwaniu żywności nie dalibyśmy rady zebrać tyle nasion
zbóż, wydłubać pestek słonecznika czy zebrać poziomek aby bez problemowo zrobić
sobie z nich koktajl każdego dnia. Gdybyśmy dalej żyli w tropikach, to głównym
dostawcą energii byłoby Słońce i dzięki temu nasze zapotrzebowanie na żywność
byłoby zdecydowanie mniejsze. Wtedy moglibyśmy jeść małe porcje surowych i
naturalnych dla nas roślin bez uszczerbku na zdrowiu. Jeśli masz trudność z
akceptowaniem faktu, że samo Słońce może nam dostarczać energię, przypomnij
sobie jak w czasie letnich i słonecznych dni nasz apatyt na jedzenie spada przy
jednoczesnym lepszym samopoczuciu. Przecież nawet energia, którą czerpiemy z
jedzenia roślin pochodzi od Słońca (więcej o Słońcu jako dostawcy energii w
artykule N2). A więc zbijmy argument,
że jedzenie surowe jest dla nas naturalne choćby z tego powodu, że nasze
jedzenie oraz miejsce naszego pobytu nie
jest i raczej nigdy nie będzie
naturalne. Nasze pracowite życie, często pozbawione odpowiedniego odpoczynku i
to w sztucznie stworzonej przestrzeni także nie jest naturalne i wymaga większej ilości pożywienia. Po tej
luźnej wypowiedzi poznajmy trochę konkretów dlaczego duże ilości surowego
jedzenia mogą być toksyczne.
Na początek musimy zdać sobie
sprawę, że u większości z nas siły trawienne są dość osłabione. Często mamy
zapchaną wątrobę, źle komponujemy posiłki, a nasz układ pokarmowy produkuje
zbyt małe ilości soków trawiennych. Jeśli mamy wzdęcia czy wzmożone „wiatry”
świadczy to o niemożności odpowiedniego strawienia żywności. W takim przypadku
to bakterie jelitowe przejmują obowiązek trawienia pokarmu produkując przy tym
duże ilości gazów. Mówimy w tym przypadku o fermentacji i gniciu żywności w
naszych jelitach. Do pewnego momentu jest to nawet pożądane, ale łatwo
przesadzić. Jeśli w naszym jelicie znajdzie się za dużo surowego pożywienia, to
stworzymy zbiornik fermentacyjny, w którym niestety produktami ubocznymi mogą
być takie alkohole jak metanol, butanol, propanol. Te i inne trucizny będą
wchłaniane przez nasze jelita zanieczyszczając krew, limfę i w ostateczności
całe nasze ciało. Nasze jelita (i także żołądek) wraz ze swoim ciepłem i
wilgotnością mają niemal idealne warunki do fermentacji niestrawionych roślin. Czyli
surowe pożywienie jeśli nie zostanie
przez nas odpowiednio strawione może stać się katalizatorem produkcji toksyn przez
nas samych. Jednak to niejedyne
potencjalne źródło toksyn z surowej żywności. Jeśli jemy jedzenie nieprzetworzone,
to jemy także wszystkie naturalne przeciwciała, czyli trucizny zawarte w roślinach
w celu ich ochrony. Możemy też zjeść wiele inhibitorów enzymów, szczególnie
zawartych w strączkach, nasionach, orzechach itp. Nie będziemy się na nich specjalnie skupiać,
ponieważ powiedziałem o nich trochę w poprzedniej publikacji. Czyli mówiąc
bardziej dobitnie jedząc zbyt duże ilości surowizny narażamy się na potok
naturalnych trucizn zawartych w roślinach przy jednoczesnym tworzeniu wewnątrz
nas fabryki toksyn. Czy warto to robić? W perspektywie całego życia na pewno
nie. Jednak w pewnych sytuacjach może odbić się to korzystnie na naszym
samopoczuciu. Jak to możliwe? Zalanie naturalnymi truciznami zawartymi w
roślinach może mocno pobudzić nasz układ odpornościowy co z kolei może dodać nam
zwiększonej energii. Podwyższone moce układu odpornościowego wraz z dużą
ilością dostarczonego błonnika mogą przyczynić się do oczyszczenia naszych
jelit z zalegających w nich nieczystości. A skoro będziemy mieć oczyszczone
jelita, to zgodnie z artykułami z serii O będziemy w stanie spontanicznie
wyleczyć praktycznie każdą chorobę. Nasze samopoczucie się poprawi, a umysł
stanie się czystszy. Dlatego wiele osób przechodzących na surową dietę szybko
leczy swoje dolegliwości. Pamiętajmy jednak, że ludzie jedzący surowiznę często
po prostu zaczynają jeść naturalne pokarmy, których wcześniej brakowało w ich
menu. Poza tym często jest to dieta tylko roślinna, co już w samo sobie jest
dobre dla ich ciał więc mimo niedoskonałości
diety surowej ich organizmy są w lepszej formie niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak
jeśli u takiej osoby powrócą już teoretycznie wyleczone choroby, które zostały uzdrowione
z pomocą surowej diety to może warto się zastanowić nad dodaniem gotowanych
warzyw i dopasowaniu diety zgodnie z konstytucją ciała. Jedząc dużo surowego
możemy zbyt nadmiernie pobudzić zasadę życiową Vata. Doświadczyłem tego na swoim
ciele i będąc osobą typu Pitta z lekką domieszką Kaphy dość szybko zaczęła u
mnie przeważać dosza Vata, której wcześniej praktycznie w sobie nie czułem.
W dłuższej perspektywie jedzenie
surowizny może doprowadzić do sytuacji, w której osoba je jedząca nie będzie
mogła sobie poradzić z gromadzącymi się naturalnymi truciznami. Poza tym większość
surowych warzyw jest trudno strawna (oczywiście są wyjątki jak sałata czy
ogórek). Dlatego tylko osoby z mocnymi siłami trawiennym (duża siła Pitty)
poradzą sobie przez dłuższy czas z ich odpowiednim przetwarzaniem. Twarde
części nieugotowanych warzyw mogą
podrażniać wyściółkę jelitową. Poza zawartymi toksynami warto też pamiętać o
kwasie fitowym, który pełni w warzywach funkcję magazynu fosforu. Najwięcej co
prawda jest go w zbożach i nasionach, o których będę opowiadał w innej
publikacji z serii D, ale znajdziemy go także choćby w warzywach korzeniowych.
Problem z kwasem fitowym polega na tym, że jego molekuły wiążą się z takimi
minerałami jak żelazo, magnez, cynk, wapń itp. przez co nie są one wchłaniane przez nasz organizm. Czyli jedząc nawet
bogaty odżywczo pokarm, ale zawierający dużo kwasu fitowego możemy doprowadzić
do niedoborów substancji odżywczych. Dlatego warto dbać aby zmniejszać jego
ilość, a to najłatwiej będzie nam robić poprzez namaczanie, kiełkowanie i
gotowanie (jak mówię gotować mam na myśli także pieczenie, duszenie itp.). Nie będę wymieniać wszystkich
naturalnych trucizn zawartych w roślinach, których ilość warto zmniejszać poprzez
odpowiednią wcześniejszą obróbkę przed spożyciem ale ufam, że rozumiesz już
jakie zagrożenie może czyhać w jedzeniu zbyt dużej ilości surowizny. Powiedzmy
sobie też kilka słów o świeżo wyciskanych sokach, które przecież także są
surowizną. Tutaj jednak sytuacja wygląda trochę inaczej, ponieważ wykonując sok
z warzyw pozbawiamy je błonnika, a wraz z nim części naturalnych trucizn. Taki
sok bardzo dobrze się wchłania i zawiera bardzo wiele substancji odżywczych
(jak choćby witaminę C), które neutralizują zawarte w nim naturalne toksyny. Z
kolei część zawartych w nim toksyn będzie stymulować układ odpornościowy co wpłynie
na przyspieszenie oczyszczenia organizmu. Poza tym soki wykonujemy z warzyw
mających z natury mniej naturalnych trucizn (jeśli pijesz soki choćby z artykułu
W4). No chyba, że pijesz soki z surowych ziemniaków czy fasoli. Jednak może
kiedyś przyjdzie czas, że ani ja ani Ty nie
będziemy potrzebowali już surowych soków. Będzie to czas kiedy nasze ciała
będą oczyszczone i odpowiednio dożywione…
A więc już wiemy, że naturalne
warzywa mogą być trujące i mogą nastręczyć wiele problemów naszemu układowi
pokarmowemu. Aby pozbyć się tych substancji ludzkość opanowała trudną ale
dającą wiele radości sztukę gotowania. Szczególnie warzywa korzeniowe warto
poddawać odpowiedniej obróbce. Poza gotowaniem do miękkości warto je także
wcześniej namaczać w wodzie (czyli wracając znów do ziemniaków- obrane
namaczamy je w wodzie przez około 6 godzin, wodę zlewamy, przepłukujemy i
gotujemy w nowej lekko osolonej). Nie
jest przypadkiem, że ludzkość przez tysiące lat wypracowała różne metody obroki
żywności. Dzięki nim pożywnie staje się łatwiej strawne i ma w sobie mniej
trucizn. Wszystkie zabiegi związane z przygotowaniem żywności do spożycia
wykonywane przez ludzi z dawnych epok powodowały, że potrzebowali oni mniej
witamin i minerałów dzięki czemu ich uboga w substancje odżywcze dieta była
zdrowa dla ich ciał. Na marginesie wiele ludów żyjących obecnie według starych
reguł odżywia się bardzo skromnym pokarmem, mającym w sobie według nas mało
wartości odżywczych, a rzadko chorują i dożywają setnych urodzin w pełni sił i
witalności. Jak to możliwe? Ich flora bakteryjna oraz komórki ich ciał same
potrafią wyprodukować potrzebne substancje, a ich ciała z kolei wymagają ich
zdecydowanie mniej, ponieważ ich organizmy nie
są atakowane przez różnego rodzaju pochodzenia toksyny. Dlatego warto
rozważyć pytanie, czy naprawdę warto iść za trendem jedzenia surowej żywności?
Czy może lepiej skorzystać z tysięcy lat doświadczeń ludzkości. Czasem myślimy,
że ludzkość urodziła się „wczoraj” i zapominamy, że na przestrzeni dziesiątek
tysięcy lat ludzie mogła przetestować także surową dietę, a nie znajdziemy jej ani w Ajurwedzie,
ani w Medycynie Chińskiej. Przypadek?
Mam wrażenie, że aż nadto wyraziłem
swój stosunek do surowej żywności i czytając tylko te kilka moich słów można
pomyśleć, że jestem jej przeciwnikiem. Nic bardziej mylnego. Przypominam, że
dziś piszemy tylko o warzywach, a dojrzałe owoce zawsze możemy jeść na surowo. Surowe
warzywa jedzmy, najlepiej w formie nieskomplikowanych
sałatek czy surówek (jak je najlepiej przyrządzać napiszę osobny artykuł) oraz zgodnie
z naszą zasadą nr 6, czyli na początku posiłku przed konsumpcją warzyw
gotowanych. Jednak nie popełniajmy
błędu myśląc, że tylko surowizna jest zdrowa dla naszego ciała. Naukowcy często
niestety popełniają błąd mówiąc o wartościach odżywczych, enzymach i tym
podobnych rzeczach pomijając całkowicie, że każdy z nas ma inaczej funkcjonujący
układ trawienny oraz to, że ten sam układ pokarmowy pracuje rożnie w czasie
doby. To nie składniki pokarmowe
zawarte w danej roślinie powinny decydować czy powinniśmy ją jeść, ale to, ile nasze
indywidualne siły trawienne będą w stanie z niej pozyskać przy najmniejszej
ilości szkód. Stąd wysuwa nam się jedna praktyczna wskazówka. Mianowicie skoro
nasz układ pokarmowy pracuje najmniej wydajnie w godzinach popołudniowych (związane
to jest z naturalnymi rytmami dobowymi), to w tym czasie najlepiej unikać
żywności ciężkostrawnej i podatnej na fermentację. Dlatego późnym popołudniem
(wieczorami) radzę jeść mniej żywności surowej, a więcej lekkostrawnej gotowanej.
Więcej surowizny możemy zjeść na śniadanie lub na wczesny obiad (godziny (12:00
– 14:00), czyli wtedy kiedy nasze siły trawienne są najmocniejsze. Jeśli zjemy
michę pełną surowych warzyw na kolację, to jest wysoce prawdopodobne, że w
czasie naszego snu rozpoczną się procesy fermentacyjne w naszych jelitach.
Zauważyłem, że jedząc dużo surowych warzyw na kolację, na drugi dzień czuję się
bardziej zmęczony niż jedząc warzywa gotowane. Dlatego jeśli już mamy ochotę na
tą michę surowizny, to zjedzmy ją w ciągu pierwszej połowy dnia. Niektóre
warzywa, które uważam że lepiej gotować, w wyjątkowych sytuacjach warto zjeść
na surowo. Weźmy choćby brokuł mający w sobie enzymy podobno leczące raka (np.
mirozynazyma). Gotowanie oczywiście dezaktywuje ten enzym więc aby z niego skorzystać,
trzeba byłoby jeść brokuły na surowo. To co, gotować czy jeść na surowo? Radzę
zaufać swojemu naturalnemu instynktowi. Jeśli nie mamy raka, to po co nam ten enzym. Mamy do dyspozycji tysiące
innych środków przeciwrakowych w pożywieniu i w naszym ciele. Jednak czasem
może warto zjeść surowe brokuły, ponieważ może akurat coś w nim zawartego przydam
nam się. Tutaj nie ma jednoznacznej
odpowiedzi. Był czas kiedy pijałem soki z brokułów i nawet mi smakowały. Dziś
na samą myśli mnie trochę krzywi. Może wtedy ich potrzebowałem (wtedy miałem
raka), a dziś już nie? Naprawdę warto słuchać swojego ciała, ale oczywiście uważając
czy przypadkiem umysł nas nie oszukuje.
Jeśli jednak chcesz pójść na kompromis, to możesz brokuły gotować i dodać jedną
małą surową różyczkę do jedzonej surowej sałatki. W ten sposób dostarczysz
enzym, na którym Ci zależy, a większość brokułów zjesz w postaci w jakiej
bardziej Ci odpowiada. Czasem możemy czuć nieodpartą potrzebę jedzenia
surowizny. Często po zimie obfitującej w gotowane potrawy wiosną mamy ogromną
ochotę na surówki. Prawdopodobne jest to związane z tym, że nasze ciało potrzebuje
oczyszczenia czy dodatkowych substancji odżywczych i uważam, że powinniśmy go
posłuchać. A więc czasowo możemy jeść więcej surowych warzyw w celu
oczyszczenia organizmu. Najlepszym na to okresem oczywiście będzie lato, ale
także wiosna i wczesna jesień. Zimą jednak lepiej jeść więcej ciepłych
pokarmów, czyli gotowanych. Zimą po prostu nie ma sensu wychładzać naszego
ciała zimną surowizną. Poza tym trzeba przyznać, że w naszym kraju dostępność warzyw
nadających się do jedzenia na surowo zimą jest po prostu mniejsza. W związku z
tym osoby jedzące surowiznę zimą niestety często spożywają niskiej wartości
warzywa i to często importowane. Zima to czas kiedy możemy jeść więcej
gotowanych ziemniaków, kasz, ryżu, marchewek, buraków, brukselek, dyń itp. Z
surowizny możemy dodać kiełki produkowane najlepiej przez nas w domu. Zima to
też dobry czas na warzywa strączkowe, które często mamy do dyspozycji w formie
suszonej dzięki czemu możemy je mieć na wyciągnięcie ręki praktycznie każdego
dnia. Jednak pamiętaj, że ze strączkami trzeba się odpowiednio obchodzić i że
lepiej ich nie jeść więcej niż
dwa/trzy razy w tygodniu. Poza tym zimą możemy korzystać z różnego rodzaju
kiszonych warzyw, które szczególnie w tym okresie wydają się wręcz idealną
potrawą.
Podsumowując jedzmy surowe warzywa
ale bez przesady. Starajmy się je jeść na śniadanie lub na wczesny obiad.
Wieczorem jeśli spożywamy posiłek skupmy się na warzywach gotowanych. Latem
możemy jeść więcej surowizny, a zimą warzywa gotowane. Jednak
to Ty słuchaj swojego instynktu i sam decyduj jakie jedzenie jest dla Ciebie w
danej chwili najlepsze. Nie jedz też
na siłę dużo surowizny jeśli wewnętrznie czujesz, że Ci to nie odpowiada tylko dlatego, że to podobno najbardziej naturalna
żywność. Każdy z nas jest inny dlatego pokarm, który spożywamy powinien być
także zróżnicowany. Jeśli czasem masz poczucie, że im bardziej idziemy w las
informacji, to wszystko się komplikuje i masz obawy, czy dasz radę to wszystko
ogarnąć proszę wysłuchaj mojej krótkiej rady – „Nie spiesz się”. Staraj się wyciągać coś dla siebie i stosować w
swoim życiu. Nie wszystko musisz
wprowadzać od razu, nie wszystko
musisz zrozumieć od zaraz. Ze swojej strony obiecuję, że czytając sukcesywnie
dodawane przeze mnie kolejne artykuły powoli wszystko będzie stawać się coraz
jaśniejsze.
Ludzkość wraz z postępem w gotowaniu
zjada dwa razy tyle, ile wymaga Natura
Nie popełniajmy tego błędu
Bardzo ciekawy artykuł. O tym wypowiadała sie juz Pani Stefanią Korżawska z ksiazce wybrałam zdrowie dla dziecka - tam wlasnie pierwszy raz spotkałam sie z tym ze surowizny wcale nie sa takie zdrowe a jako wegetarianka z 15letnim stażem faktycznie miałam z reguły lodowate stopy i dłonie itd itp dzieki za ten artykuł pozdrawiam Magda
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy moczenie w wodzie ziemniaków lub innych warzyw przez 6 godzin przed gotowaniem nie pozbawia ich witamin i minerałów.
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie,
UsuńMoczenie w jakiś sposób pozbawia/wypłukuje minerały i witaminy, ale przecież tylko nie wielką część, a nie wszystkie. Patrząc szerzej nie ma znaczenia ile witamin i minerałów zjemy, tylko ile nasz organizm jest w stanie wchłonąć. Przykładowo ziemniaki, a przede wszystkim zboża zawierają kwas fitynowy, którego jeśli się nie pozbędziemy za pomocą np. moczenia i gotowania będzie powodował utrudnione wchłania minerałów. W tym ujęciu ryż pełnoziarnisty (brązowy) jeśli będzie w nieodpowiedni sposób przygotowany, będzie mniej odżywczy niż ryż biały, który zawiera kwasu fitynowego mniej. W laboratorium oczywiście ryż brązowy ma zdecydowanie więcej minerałów czy witamin niż ryż biały, no ale jakie to ma znaczenie jeśli kwas fitynowy spowoduje, że tych substancji odżywczych nie wchłoniemy. Czasem też lepiej pozbyć się innych toksyn zawartych w roślinach, ponieważ do ich neutralizacji zużyjemy więcej minerałów czy witamin niż będziemy w stanie wchłonąć z żywności źle przetworzonej. Oczywiście nie oznacza to, że ryż biały jest lepszy od brązowego, ale w przypadku tego drugiego ważne jest jego odpowiednie przygotowanie.
Pozdrawiam,
Marian
Dodam od siebie.
OdpowiedzUsuńJeśli spojrzymy na rozmaite istoty żyjące w naturze to zauważymy, że głównym pokarmem choćby zwierząt jest wyłącznie surowizna, a więc gdzie szukać odpowiedzi jak nie w naturze, która nas karmi od tysięcy lat, takie jedzenie posiada aktywność biologiczną co jest chyba najcenniejsze. Co do gotowania to w moim odczuciu proces pasteryzacji zmienia strukturę na martwą, z doświadczenia spożywając surowe zauważyłem mniejsze uczucie głodu a wręcz brak praktycznie przez cały dzień jak i większy przypływ energii, a po gotowanych czuję niedosyt i szybko powracający głód, nie wiem czy to z powodu dłuższego trawienia surowych czy może dobrej jakości składników odżywczych, niemniej jednak różnica jest odczuwalna, co do twardszych warzyw chyba nie ma innej opcji jak gotowanie. Pozd.
Pamiętajmy tylko, że nie jemy żywności przewidzianej dla naszego gatunku. Przykładowo zboża w postaci której jemy (czyli stosunkowo dużo na raz) w naturalny sposób nie bylibyśmy ich w stanie zjeść, a więc nauczyliśmy się z nimi obchodzić choćby je gotując. Z drugiej strony klimat, w którym żyjemy także nie jest dla nas naturalny. Przykładowo musimy nosić kurtki aby nie zmarznąć, a więc może także warto dopasować do tego żywienia, czyli aby dawało nam więcej energii i ciepła:) Poza tym ja dużo czerpie z Medycyny Chińskiej oraz z Ajurwedy, a tam żywność się je głównie gotowaną. Może warto korzystać z tysięcy lat doświadczenia naszych przodków? Nasz przewód pokarmowy w dłuższej perspektywie lubi ciepłą żywność. Aczkolwiek przyznaje rację, że jedząc surową żywność mamy ogromny przypływ energii. Sam kiedyś jadłem głównie surowe rośliny, ale dziś choćby zimą jem już więcej gotowanego, a latem dodaje więcej surowego. Z mojego doświadczenia długofalowo jednak lepiej jeść choć połowę gotowanego...
UsuńPozdrawiam,
Marian
Widać, że artykuł napisany został przez osobę zafiksowaną na MCh i Ajurwedę. Byłem na tym etapie lata temu, ale na szczęście już się z tej ideologii wyleczyłem. Jeśli są to takie wspaniałe metody, to dlaczego ani Chińczycy ani Hindusi nie są okazami zdrowia. Jedni i drudzy należą do bardzo drobnych i wątłych nacji - czyżby za mało witamin i minerałów, które tak intensywnie wygotowują ze swoich posiłków? Chińczycy poszli za zachodnią modą i do swojej diety dodają coraz więcej i więcej mięsa, które na nic im nie jest potrzebne, no ale smakuje dobrze. Hindusi z kolei mają wielkie problemy z osteoporozą, które przybierają rozmiary plagi. Nie wymieniłem wszystkiego. Ewidentnie ich medycyny się nie sprawdziły, może więc nie warto ich stosować. Warto także dodać, iż pomimo trucizn jakie surowe warzywa mogą zawierać, jedzenie ich daje więcej pozytywów aniżeli negatywów, natomiast dieta polegająca głównie na ich obróbce termicznej może mieć przykre konsekwencje dla zdrowia - nie od razu, ale po jakimś czasie. Co innego zimą, gdy można jeść gotowanych warzyw trochę więcej. Dobry komentarz Anonimowego z dnia 15 maja 2016 16:19 - wszakże zwierzęta jedzą tylko surowizny bez względu na to pod jaką szerokością geograficzną żyją.
OdpowiedzUsuńDodatkowo autor pisze, iż powinniśmy ufać swojemu instynktowi, jeśli chodzi o wybór surowizn lub warzyw gotowanych. Otóż absolutnie nie. W dzisiejszych czasach, gdy większość ludzi cierpi na jakiś rodzaj choroby cywilizacyjnej w stadium początkowym lub zaawansowanym, nie są oni w stanie posługiwać się swoim instynktem - nigdy nie byli, bo inaczej nie doprowadziliby się do takiego stanu. Instynkt zanika poprzez karmienie ludzkości różnymi reklamami chipsów i "zdrowych" jogurcików, czy też dań typu instant, zamiast tego buduje się tamasowe umysły. Ludzi, którym instynkt oraz zdrowy rozsądek jeszcze nie zanikł, pozbawia się również wyboru poprzez masowe spryskiwanie upraw różnego rodzaju świństwami, a także wprowadzanie warzyw i owoców GMO, jakimi np.są winogrona bezpestkowe.
Pozdrawiam.
Witam serdecznie,
UsuńFaktycznie osoba pisząca ten artykuł, czyli ja ma wiele wspólnego z Ajurwedą i Medycyną Chińską, ale też korzysta z innych nauk, wiedzy które wytrwały setki lat. We wszystkich ich przewija się wątek gotowanych warzyw, szczególnie w krajach położonych podobnie do Polski, czyli z natury zimnych. Dieta Słowiańska także była przepełniona gotowanym jedzeniem. Czy już od tak dawna zgubiliśmy swój instynkt? Nie będę teraz dawał argumentów za gotowaniem żywności - to zrobiłem w powyższym artykule. Oczywiście masz prawo się z tym nie zgadzać i bardzo to szanuje, tym bardziej że może akurat Twoje ciało lepiej czuje się na przewadze produktów surowych. Natomiast jeśli chodzi o chińczyków czy hindusów to ocenianie ich Medycyn z poziomu ich zdrowia jest totalnie nie na miejscu. Większość z nich przecież nie korzysta z wiedzy jaką daje choćby Ajurweda. Większość z nich ma problem w ogóle z dostępem do żywności czy czystej wody, a co dopiero do wiedzy. Tutaj chyba nie do końca słuszne jest ocenianie. Choć fakt, że oba narody są najliczniejsze na świecie powinien nam dać chwilę zadumy, czy mimo wszystko na tym świecie nie radzą sobie lepiej;)
Natomiast może warto zasięgnąć informacji od ludzi którzy byli na diecie surowej więcej niż 10 lat. Większość z nich którzy mieszkają w podobnym kraju jak polska wraca do gotowania. Ja mimo iż uważam gotowanie za słuszne, to sam zrobiłem sobie dietę surową i nie czułem się na niej w dłuższej perspektywie dobrze. Podobne doświadczenia przynoszą do mojego gabinetu "pacjenci". Natomiast jeśli chodzi o słuchanie swojego instynktu, to autor ma na myśli to, że każdy z nas jest inny i każdemu co innego dobrze służy. A ja nie jestem w stanie bez diagnozy na żywo określić jaki pokarm będzie dobry dla danej osoby. Mimo wszystko czy jeść więcej gotowanego czy surowego staram się podpowiedzieć w innych artykułach i może nieśmiało zachęcam do ich przeczytania. To co piszesz na końcu swojego komentarza nie dotyczy tego artykułu. Cenię sobie Twoje odmienne zdanie i dziękuje za wysiłek włożony w Twój komentarz.
Pozdrawiam,
Marian
Do mojego komentarza powyżej (Anonimowy4 kwietnia 2017 08:05).
OdpowiedzUsuńZgadzam się, iż metody diagnozowania oraz definiowanie ludzkiego ciała na poziomie energii i materii zarówno w MCh jaki i w Ajurwedzie jest jak najbardziej słuszne. Natomiast jeśli chodzi o praktykę i rozwiązania, prowadzi to donikąd. Np. stosowanie akupunktury generalnie używanej do energetyzowania i wyrównywania energii w ludzkim ciele, w rzeczywistości nie robi niczego z w/w, a jedynie przesuwa na ślepo (akupunkturzysta nie ma pewności co do problemu w meridianach - nie może mieć, jest tylko człowiekiem) energię, co może doprowadzić do powstania pustki energetycznej, a to jest bardzo niebezpieczne. W MCh istnieje przesuwanie, wyrównywanie energii za pomocą akupunktury, natomiast przy mnogości kanałów energetycznych
niemożliwe jest dokładna ocena, gdzie znajduje się zator. Nie ma też sensu przekonywać mnie, iż dobrzy specjaliści potrafią to zrobić (jest to najczęstszy argument), jako że bujałem się ileś tam lat z kilkudziestoma specjalistami i żaden z nich nie był w stanie mi pomóc. Ponieważ MCh i Ajurwedyjska brzmiała dla mnie bardzo sensownie ze względu na trafne definiowanie ludzkiego organizmu, więc zainteresowałem się tym i poszedłem na kursy z obu tych dziedzin. Dopiero wtedy zrozumiałem o co w tym chodzi, dlaczego niektórzy wpadają w taki zachwyt, a niektórym to nawet potrafi pomóc - powodów jest kilka. 1) jeżeli ktoś odżywiał się bardzo niezdrowo, np.przetworzonymi produktami, fast foodami, itp. to zaserwowanie mu diety jednak lepszej, może doprowadzić do poprawy zdrowia. 2) Obie te medycyny są całkowicie niezrozumiałe dla pacjenta, a jednocześnie lepiej określają organizm niż medycyna alopatyczna, w związku z czym pacjent nawet nie śmie ich kwestionować, bo jeśli coś jest skomplikowane, zawiera dużo trudnych pojęć i słów, opiera się na czymś zupełnie innym, aniżeli to czym operowaliśmy do tej pory - wpadamy w zachwyt.
Warto również wspomnieć, iż gdy uczyłem się MCh oraz Ajurwedy, ludzie którzy tego uczą, i którzy powinni być reklamą swojej metody (okazem zdrowia), są zazwyczaj bardzo grubi, niektórzy wręcz patologicznie otyli (mógłbym podać przykłady, ale nie będę się rozpisywał). Jeżeli pacjent zaczyna być kłopotliwy, kwestionuje leczenie, zauważa, iż mu ono nie pomaga, zachowują się identycznie jak lekarze medycyny alopatycznej - denerwują się, kwestionują spostrzeżenia klienta, zarzucają go nomenklaturą, którą znają o wiele lepiej niż ich pacjenci i tą walkę wygrywają, a klient zostaje ogłupiały.
Nie wiem u kogo pan uczył się MCh i Ajurwedy, ale zapewne zetknął się pan z tymi samymi ludźmi co ja, więc nie rozumiem pańskich zachwytów nad tymi metodami. Nawet jeśli uczył się pan sam, co też jest przecież możliwe, może leczy pan raczej bardziej na zasadzie zmiany nawyków żywieniowych pana klientów, aniżeli owych systemów medycznych.
Pozdrawiam.
Witam ponownie,
UsuńOdnośnie akupunktury ciężko mi cokolwiek komentować, może kiedyś napiszę o tym osobny artykuł. Ja w swojej praktyce stosuje akupunkturę klasyczną, co ma nie wiele wspólnego z tym, co nazywa się Tradycyjną Medycyną Chińską. Jednak aby cokolwiek więcej napisać musiałbym spędzić kilka godzin na opisanie tego tematu. Widzę u Ciebie wiele frustracji i przykro mi, że nie spotkałaś na swojej drodze osoby potrafiącej Ci pomóc. Większość z tego co praktykuje się na Zachodzie i obecnie w Chinach faktycznie nie jest prawdziwą Medycyną Chińska, ale hybrydą stworzoną na potrzeby nowoczesnego człowieka (w samych Chinach duży wpływ wywarli komuniści). Pamiętaj też że to, że ktoś wykłada jakąś wiedzę nie jest równoznaczne z tym, że jest ona prawdziwa a dana osoba faktycznie jest dobrym nauczycielem. Ja sam czasem trafiam na kurs, gdzie prowadzący myli się lub jego wiedza jest mniejsza niż moja. No ale takie mamy czasy, że instruktorem jogi zostaje osoba ćwicząca ją od kilka lat. Moi nauczyciele akurat znają odpowiedzi na niewygodne pytania i wyglądają bardzo dobrze jak na swoje lata. Ale to są największe osobistości w Europie i od takich osób warto się uczyć. Nie chcę dalej pisać bo z góry wiem, że ta dyskusja nie prowadzi do niczego dobrego. Jeśli nie akceptujesz tej nauki więc z niej nie korzystaj. Ja doświadczalnie, codziennie w moim gabinecie widzę pozytywne rezultaty więc mnie akurat ciężko przekonać (także o tych osób, które wcześnie prowadziły zdrowy styl życia). A tak na marginesie ja się niczym nie zachwycam, tylko wyłapuje wiedzę z którą się wewnętrznie zgadzam i przekazują ją dalej na tym blogu. Z wieloma rzeczami zarówno z Ajurwedy czy Medycyny Chińskiej akurat nie zawsze się zgadzam...
Pozdrawiam,
Marian